nie chcę, żebyście czytali inne wiersze kogolowiek,
bo w tym jest wszystko to, co gdzie indziej
i nie chcę, żebyście cytowali, bo wyjmiecie wszystko
z kontekstu i wpakujecie między bajki swojego
realistycznego życia. nie chcę się upijać, bo kac
mnie topi. ludzie są głupi i nie chcę, żeby rządzili
moim ciałem, bo nie chcę, żeby moim ciałem rządziła
głupota. nie chcę nosić stanika, bo mi niewygodnie,
a niewygoda jest ostatnim chceniem, które chce
mi się chcieć. nie chcę oglądać telewizji, bo
kiedy pytasz jak to u mnie jest
czy śpię dobrze
wystarczająco, by z rana włożyć buty
i podnieść łyżkę do ust
czy na pewno jadłam od wczoraj
lustro ci podpowie, że nic mnie nie boli
nie muszę krzyczeć, kopać, ni kląć
jak zmarniali kochankowie wciskają się w siebie
w strachu przed-wczoraj
-szym dniem
i skutkami, które uwidoczni w kolejnym
on wydusi wsiąkające w jej kark łzy
wyschną za lat nie wiem, a ona
w piżamie jego
nieszczęścia skaczą na jednej nodze parami
ustawiają się w kolejce tł
Był taki czas, kiedy chciałam się zabić czternaście razy na dzień, bo nikt nigdy nie będzie mnie kochał. Był ciepły dzień kwietnia, jak nigdy. Po raz pierwszy od dawna wstałam boso, a paluch u stopy przypominał parówkę koktajlową. Jego też nikt nigdy nie będzie kochał.
Zabójstwo w samo południe brzmiało rozsądnie, choć nie chciałam rozgrywać dantejskich scen przed facetem mamy, o ile można tak nazwać kogoś, kto przyjeżdża pod chrzaniony wieczór, żeby się popieprzy
You and I
we tried to walk
through the river of neons
where we learnt to talk
In a plastic frame
there's a hug locked
and in the left hand
a pair of shoes and dictionary
human-polish
polish-inhuman
from a three-month bed
a pillowcase and burial
by a neon trip
of a word and no-word
interrupted by cough
Me and Me
I try to walk
through the trough of cemetery neons
eternally mortal
Ty i ja
usiłowaliśmy spacerować
rzeką neonów gdzie
uczyliśmy się rozmów
w plastikowej ramce
zamknięty uścisk
a w lewej dłoni
para butów i słownik
ludzko-polski
polsko-nieludzki
od trzymiesięcznego łóżka
poszew i pochówku
neonową podróżą
słowa i niesłowa
przerwanego kaszlem
ja i ja
usiłuję spacerować
korytem cmentarnych neonów
wiecznie śmiertelnych
-ojcu
czas
czas jest mi gwoździem w trumnie
kolebką miłości
wykąpaną czternastej wiosny
w wannie z wybielaczem
niewyraźny garnitur
wyprana twarz
a na niej uśmiech
niezagojony
charakterystyczne rysy
i ich geny recesywne idą ręka w rękę
w supermarkecie kolejny raz
łamiąc mi serce na czternaście kawałków
gdzieśkolwiek nie jest, jeśliś był
choćby i wiosną nikczemną
gwóźdź w sercu wie
perły nasenne też
że nikt tak nie solił oczu za tobą
przede mną
mróz wchodzi w nos jak lukier
każdego ranka na przystani opon
i silnika
a w środku transportu
na jednym z siedzeń
rozlana mała czarna
i cały autobus pachnie człowiekiem porannym
woda kolońska w niebieskiej czapce
siwą teczką potrąca imbir w beżowym szaliku
a mleko osiada przy wózku i kołysze lekko
bezzapachowy niewinny cukier
a człowiek poranny kończy swą zmianę
gdy mróz wychodzi nosem jak
nadgodziny każdego wieczora
w środku powrotnym
na jednym z siedzeń
rozlany kwas z potem
pocałunkiem kasują bilet
w podró
trzy otwory
dwa z niebieskim oczkiem
jeden w czerwień chemiczną obramowany
prawdopodobnie zblednie wraz z deszczem
kranowym
tkwi głaz
a mech go tulący to bynajmniej nie zieleń
woda w zegarku zamknięta zmienia kształt
wielu nieoszlifowanych
tkankowych karatów
tkwi aż Ktoś podejdzie i powie
o jaka piękna
twarz
Plath też piła czysto
bo leczenie brudnej Psyche to nie grzech
nieczytelniku
obcy jest ci lament Safo
bo to skok w płytką wodę
a podwórkowy romans z Kerouakiem to tylko
palce doprawione benzyną i papierosowa cera
Charles też pisał wiele
choć imiona żeńskich rymów łatwiej uderzały mu
do głowy z wysokim oprocentowaniem
nie mieści się już to bogactwo
bez rozsądku
a wątroba uczuć szwami powlekana
dlaczego wciąż musimy być trzeźwi
znaj nieczytelniku
sześć promili w heksametrze
alkoholizm poezji